Wstęp — czyje są Katowice?

Zagadnienia związane z przestrzenią publiczną od kilku lat wyrywają się z wąskiego grona zainteresowanych profesjonalistów - socjologów, antropologów, urbanistów - i zaczynają wchodzić do szerszego dyskursu. Tematyka miejsc wspólnych (a zwłaszcza ich estetyki) stała się popularna za sprawą zarówno analiz, artykułów i reportaży, jak i mniej lub bardziej formalnych organizacji starających się wskazać pewne ciekawe bądź niepokojące zjawiska w nich zachodzące - i dalej, wpłynąć na nie. 

Podwaliny pod to zjawisko podłożyło zwiększające się zainteresowanie szeroko pojętym dizajnem, estetyką przedmiotów codziennego użytku, architekturą (zwłaszcza ostatni boom na modernizm) i miastem jako takim. Natomiast katalizatorem stał się tragiczny stan przestrzeni rodzimych miast - zalew tandety, kiczowatych reklam, wszędobylskich banerów, samowolki projektowej, pseudozdobień w architekturze, fatalnych prób "odnowienia" starych budynków płatami styropianu i jaskrawej farby. W skrócie, w wyniku neoliberalnego kapitalizmu i związanej z nim ideologii patologicznej wolności nastąpiła gwałtowna ekspansja szeroko rozumianego złego smaku. Po epoce szarej uniformizacji nastał czas agresywnego indywidualizmu podszytego duchem konkurencji, pragnieniem "bycia innym" - z tragicznymi skutkami.






Naturalne jest, że taki stan rzeczy musiał zrodzić swoją antytezę - postawę promującą umiar, reguły i harmonię w estetyce. W tę postawę - czy też ruch - wpisują się grupy miejskie, reportaże Filipa Springera, akcje zrywania nielegalnych reklam i sprzątania miasta, wysyp prześmiewczych fanpejdży o polskiej architekturze i projektowaniu, akcja Pospolite Ruszenie rapera Łukasza Rostkowskiego, odrodzenie rad osiedli, pikiety i demonstracje mające zwrócić uwagę włodarzy miast na ten problem, i tak dalej. Zwiększa się społeczna świadomość negatywnych zjawisk oraz motywacja do przeciwdziałaniu im. "To nie jest niczyje, to jest nasze | To jest częścią mnie bo codziennie na to patrzę" te wersy Sokoła napisane w 2011 roku mogłyby się stać hasłem przewodnim tych mniej lub bardziej formalnych ruchów dążących do zmiany wizerunku polskich przestrzeni. Nie jest to właściwy temat naszego projektu, jednak w wielu miejscach się z nim zazębia i na pewno zostanie jeszcze nieraz poruszony.




Na fali zainteresowania tematyką miasta pojawia się publikacja oraz towarzyszący jej projekt pod redakcją profesora Marka Krajewskiego – Niewidzialne Miasto. Jej tematem są te elementy tkanki urbanistycznej, których nie widzimy, mimo iż są doskonale widoczne. Elementy, na które jeśli już zwrócimy uwagę to od razu zbywamy je jako prozaiczne, banalne, proste w interpretacji, zakładamy że są niegodne uwagi badaczy. Malowana siatka na balkonie, ścieżka wydeptana w poprzek trawnika, gigantyczny papierowa makieta bochenka chleba dumnie wystawiona przed osiedlową piekarnią.




W tym momencie docieramy do pytania postawionego w tytule - czyje są Katowice? W teorii to mieszkańcy podejmują decyzje dotyczące swojego miasta poprzez demokrację. Wybieramy przedstawicieli na podstawie tego, czego oczekujemy. Jednak w praktyce ten system okazuje się być pozorny, wybór jest w wielu przypadkach nie do końca świadomy, na pewno nie powszechny (mowa tu o zwyczajowo niskiej frekwencji wyborczej), nie odnosi zamierzonych skutków. Pozostaje ciche acz szeroko przyjęte przeświadczenie o nieefektywności narzędzi demokracji i rozłam na my-mieszkańcy i oni-rządzący. Ta dychotomia wyraźnie odbija się w rankingach zaufania społecznego oraz ciągle powtarzających się narzekaniach o marnym stanie społeczeństwa obywatelskiego.

Ale mieszkańcy nie są w żadnym wypadku jedynie biernymi odbiorcami odgórnie podejmowanych decyzji. Tkanka miejska jest nieustannym procesem, nigdy jest, a ciągle staje się - a mieszkańcy są jego uczestnikami, czego przejawy możemy obserwować na niemalże każdym kroku.

Tym właśnie tematem chcę zająć się w projekcie Niewidzialne Katowice. Kolekcjonowaniem i próbą opisu fragmentów stolicy Śląska, których nie ma na żadnej mapie, w żadnym przewodniku, na które nikt nie zwraca uwagi – ale które. Nieustannie tworzone i ustawiane przez zwykłych mieszkańców, w większości nawet nie zdających sobie sprawy z tego że ingerują w jakąś tkankę.




Podczas odkrywania fenomenów oddolnej aktywności w Katowicach zmienia się nasza perspektywa postrzegania miasta. Chciałbym zaproponować tutaj alternatywny sposób spojrzenia na jego strukturę – jako na żywy organizm, tworzony i odbierany na różnych szczeblach. Zawiesić wartościowanie, a zamiast tego zrozumieć, co spowodowało opisywane zjawiska. Wyczulić na ich występowanie. Bo przecież przy analizie każdego zjawiska warto obejrzeć je z różnorakich stron, by nasz ogląd – i, co za tym idzie, nasza opinia – miały jak najszersze podłoże.